Bieg o Nóż Komandosa – Lubliniec 2018

5 października Lubliniec zamienił się w Mekkę, do której zaczęli przybywać rezerwiści, aby tutaj – wśród lublinieckich lasów upstrzonych tysiącem jesiennych barw, na terenie macierzystej jednostki spotkać się z przeszłością. Stanąć wespół z komandosami, swoimi młodszymi braćmi i poczuć tę wyjątkową jedność, którą dają 4 cyferki…4101…Magiczna liczba, która sprawia, że oczy lekko przygaszone upływem czasu nabierają blasku a piersi dumnie wypięte nie ustępują tym , które stoją w karnym szeregu na placu apelowym. A pogoda tego dnia była piękna, zupełnie tak, jakby samo niebo celebrowało ten wyjątkowy dzień i świętowało z komandosami. Kaskady słonecznych promieni lały się nieprzerwanym strumieniem. Spotkaliśmy się przed bramą – cała gromadka Szturmana gotowa na spotkanie przygody. Znojami, bliscy, przyjaciele … W tym roku postanowiliśmy na tę wyjątkową uroczystość zaprosić Kacpra- naszego podopiecznego małego komandosa , oczywiście z rodzicami. Kacper – urodził się z połową serduszka, jednak w jego piersi bije serducho kochające nade wszystko żołnierzy. I my odpłacamy mu tym samym. Miłością. Remek Klauz z Klubu Byłych Żołnierzy Wojsk Powietrznodesantowych Czerwone Berety, „Dziadek” i ja przygotowywaliśmy tę akcję z całą powagą należną super ważnej misji wojskowej. I udało się. Kacper przyjechał ubrany odpowiednio do okoliczności – z czerwonym beretem sterczącym zawadiacko na czubku głowy i maseczką – chroniącą od wirusów, bo przecież dopiero co wyszedł osłabiony ze szpitala. Zaczęliśmy o godzinie 9 mszą w kaplicy odprawioną w intencji zmarłych i poległych żołnierzy JW 4101. Miło było znowu poczuć ten klimat , choć w tym roku wszystko było „bardziej „. Bardziej uroczyście , z wielką pompą , w asyście sztandaru JWK, ale też z wyjątkową obecnością gospodarza – dowódcy JWK – pułkownika Michała Strzeleckiego . Był obecny generał broni Jarosław Mika, dowódca komponentu Wojsk Specjalnych – pułkownik Sławomir Drumowicz, generał brygady Ryszard Pietras, ale byli też ci, których dziedzictwo i tradycje przejęli lublinieccy komandosi – Powstańcy Warszawscy. Żołnierze „Parasola”, „Zośki” i ” Miotły” – starzy, pomarszczeni, niedołężni a jednak pełni dostojnej chwały . Wojownicy spod znaku Polski Walczącej. Schylały się przed nimi wszystkie głowy, szczególnie te obleczone w ciemnozielone berety – gotowe do pomocy i wsparcia. Zanim rozpoczęły się główne uroczystości na placu apelowym był czas na rozmowy, nowe znajomości, ale wszystko to było zaprawione niecierpliwością, żeby już przejść dalej, popatrzeć z tęsknotą na miejsca – kiedyś przeklinane, dziś kochane i wspominane z tęsknotą i uwierzcie – wielu twardym , zaprawionym w bojach facetom zakręciła się łezka w oku na widok znajomych okien, miejsc, ścieżek wydeptanych tysiącami kroków, trawy użyźnionej potem i krwią…. Stanęliśmy trochę z boku mając przed oczyma wszystkie zespoły bojowe JWK, ogromne maszyny MRAPy z operatorami gotowymi do walki, orkiestrę wojskową, trybuny pełne zaproszonych gości . Przybył też minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, zatem były przemówienia, odznaczenia…. Ale czy to było dla nas najważniejsze? Nieeee …. Najważniejsza była ta wewnętrzna muzyka, która rozsadzała serce radością, że przez krótki moment jesteśmy częścią czegoś wielkiego, stoimy tu za pan brat z creme de la creme wojsk specjalnych, najlepszymi z najlepszych i …no tak, niektórzy pewnie myśleli z nostalgią:” byłem kiedyś tacy, jak oni”. Nie mogę zapomnieć o Kacprze, który łypał na mnie roześmianymi ślepiami znad maseczki i komentował wszystko scenicznym szeptem- słyszanym pewnie u niego w Jaworzynie Ślaskiej. Radość, którą mu daliśmy była dla nas czymś absolutnie wyjątkowym, najlepszym podziękowaniem jakie otrzymaliśmy za nasze starania a już zdjęcie zrobione z generałem Pietrasem i męski uścisk dłoni postawiły małego komandosa na baczność, ale też zaszkliły mu oczy prawdziwym wzruszeniem. Wszystkim podobało się w Sali Tradycji, gdzie niekwestionowanym królem jest Jacek „Speed” Spodniewski . Mogliśmy na tablicach , makietach i manekinach zobaczyć jak ewoluowała JWK…nazwa, mundury, emblematy…Spojrzeć na szlaki bojowe komandosów, którzy byli w najbardziej zapalnych miejscach na świecie. Po uroczystościach pojechaliśmy na strzelnicę, gdzie każdy mógł sprawdzić swoje umiejętności. Instruktorzy ze Szturmana byli nieocenieni, pomocni i cierpliwi – przynajmniej dla mnie 🙂 Przygotowali nawet małą rywalizację, w której nagrodą była „flaszka” i…cebula ! Tak, tak…coś w sam raz dla prawdziwych twardzieli, dlatego postanowiłam spasować z rywalizacją i dać wygrać chłopakom 🙂 Rezerwiści….to taka specyficzna grupa, w której ludzie spotykają się każdego roku na zjeździe i za każdym razem oddają się tym samym wspomnieniom. Nie inaczej było i tym razem na wieczornej imprezie integracyjnej . Te same wspomnienia, identyczne historie odgrzewane kolejny raz a jednak- o dziwo! -znowu zabawne , wzbudzające salwy śmiechu , niekłamanego zainteresowania, prowokujące kolejne opowieści i tak naprawdę nikogo nie obchodzi co robisz teraz, ważne jest to, co było wtedy, kiedy miałeś grzbiet obleczony w dopasowany mundur… (…) Nie, wszystkie spojrzenia skupiały się na pękatym baniaku złocistej Remqwki – okowity przywiezionej z łódzkiej manufaktury(…).

W  sobotę czekały nas kolejne atrakcje w postaci Biegu o Nóż Komandosa. Pogoda nadal dopisywała. Ciepła, roziskrzona jesień tańczyła w oczach złocistymi refleksami a zawodnicy w radosnych nastrojach szykowali się do biegu. To był dzień niespodzianek i małych cudów – przynajmniej dla Kacpra, bo na bieg przyjechał jego najlepszy przyjaciel -” Dziadek”, który zadedykował chłopcu swój udział w biegu a także załatwił z Klubem Sportowym Meta , że Kacper dostanie honorowy medal i dyplom. „”Dziadek ” jest zaziębiony, zatem jego przyjazd stał pod wielkim znakiem zapytania, ale nawet osłabiony chorobą dotrzymał słowa danego chłopcu i pobiegł… Szczęście Kacpra nie miało granic. Przyjechali też moi przyjaciele z Klubu Byłych Żołnierzy Wojsk Powietrznodesantowych ” Czerwone Berety ” z Łodzi mocną, zwartą a co najważniejsze- zgraną ekipą . Na nich zawsze można liczyć. Wystartowali z ostatnich pozycji , ale przecież nie przybyli tu rywalizować, bić się o pierwsze miejsce…Przyjechali po to, by się świetnie bawić, sprawdzić swoje możliwości, stanąć naprzeciw słabościom i pokonać je….spotkać przyjaciół, ale też zacieśniać klubowe więzy, bo nic tak nie łączy jak wspólne działanie. Pobiegł prezes klubu – Janusz Urbańczyk , Wojtek ” Dziadek” Syrocki, w tłumie wyróżniał się niebieski beret Jarka ” Chabra” Jasińskiego, biegł kontuzjowany Tomek „Zachu” Zachmacz i Maciek Chodorowski, Adam Urbańczyk, , Mirek Kuśmierz, Krzysiu Kacprzak, Aleksander „Beton” Bujała, Artur Misiak, ale najwięcej spojrzeń skupił na sobie kapelan klubowy – Michał Misiak, którego sutanna powiewała na wietrze niczym krucze skrzydła. Remek Klauz, Mariusz Jabłoński, Dawid Pidło wiernie dopingowali ” swoich” a mocna sekcja fotograficzna w postaci Kasi Szafrańskiej, Norbiego Petricha i Piotra Mertina ogarniała obiektywami rozbieganą trzódkę. Na starcie biegu pojawił się dowódca JWK – pułkownik Strzelecki a wielkie zainteresowanie wzbudziła też obecność generała Romana Polko, który pojawił się z numerami startowymi, uśmiechnięty, ciepły i życzliwy – gotowy nie tylko do biegu, ale też do serii zdjęć, o które go co i rusz proszono. Czekaliśmy na naszych biegaczy na mecie ….I dobiegli nielicho zmęczeni, spoceni i zasapani. Kompletnie bez sił, ale pełni radości i satysfakcji . Udało się. Kolejny raz udowodnili sami sobie, że mogą wszystko ! To nic, że boli, że skurcze szarpią mięśnie nieznośnym bólem, że każdy kolejny oddech wydaje się być ostatnim…Uśmiechają się do nas zwycięzcy i niepokonani. W tym biegu nie ma przegranych . ” Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą” – to motto Szturmana, które jest tutaj idealnym podsumowaniem sportowych zmagań. Jak zwykle każdy czuje niedosyt, że to, co dobre skończyło się tak szybko , że nie było czasu na zwyczajne pogadanie, omówienie ważnych spraw….Pozostaje nam jednak głęboko w sercach wdzięczność za dobro i życzliwość, które sobie wzajemnie okazujemy , za braterstwo, które dla nas jest czymś żywym a nie tylko wyświechtanym frazesem . Porozjeżdżaliśmy się do domów spokojni , że choć dzielą nas kilometry, to jesteśmy jedną wielką rodziną, która się wspiera, na której można polegać, która czasami doprowadza do szewskiej pasji, ale bez której trudno wytrzymać na dłuższą metę, więc …do zobaczenia !

tekst – Joanna Janik

Post Author: NorbiP